SZERPA JAK BRAT
Kiedy rodzisz się na 3000 metrów, w wiosce, która jak samotna wyspa odcięta jest od podobnych wiosek głębokimi kanionami i gęstym lasem, oprócz ograniczonego kontaktu z innymi ludźmi, braku dostępu do cywilizacji i technologii, los jakby w swej łaskawości zabiera ci również życiowe dylematy.
Nie mając wielkiego wyboru, ludzie mieszkający na przedgórzach i płaskowyżach Himalajów zajmują się tym, czym trudnili się ich matki i ojcowie, babki i dziadkowie. Od pokoleń uprawiają lichą tu ziemię, konstruując tam gdzie można tarasowe poletka, a potem obsiewają i obsadzają je, a to antycznym prosem lub jęczmieniem, a to wszechobecnymi ziemniakami. Przy domowych obejściach widać krzątające się kury, w bambusowych szałasach chowają się bawoły, w krzakach trykają się kozy.
Plony wymieniają z sąsiadami, czasami sprzedają kupcom z miasteczek otrzymując prawdziwe papierowe pieniądze i kupują przedmioty, których zrobić samemu nie sposób. Do niedawna wystarczały bambusowe kosze, maty i ściany z bambusa, drewniane łyżki i żeliwne garnki, ale od kiedy pojawił się zasięg telefonii komórkowej, a nawet, chociaż zupełnie niedawno, zawitała elektryczność, potrzeby się zmieniły i wymagania gotówkowe urosły.
Jakby na przeciw tym zmianom wyszła rozwijająca się turystyka. Setki tysięcy ludzi co roku przyjeżdża do Nepalu, aby zobaczyć Himalaje i podziwiać najwyższe góry świata. Prawie każdy wędrowiec potrzebuje pomocy przy noszeniu bagażu i na takie wsparcie może tu liczyć. Co sezon w wysokogórskich wioskach w garść idą telefony i wydzwaniają po kontaktach z zapytaniem o pracę. Skrzykują się bracia, kuzyni, koledzy i idą dzień, czy dwa na spotkanie z przyjezdnymi szukającymi górskich przygód.
Zwykło się mówić, że człowiek noszący w górach czyjś bagaż to szerpa, ale nie każdy pomocnik tym Szerpą jest. Szerpowie są grupą etniczną, jedną z ponad stu mieszkających w Nepalu. W okolice Mt. Everestu zawitali blisko siedemset lat temu w poszukiwaniu lepszej ziemi i lepszego życia. Pewnego dnia ruszył jeden, potem kolejny i tak rodzina po rodzinie wywędrowali z Wyżyny Tybetańskiej na południe, znajdując swój dom u stóp najwyżej góry świata, Bogini Matki Śniegu. Zatem nie każdy Szerpa jest porterem i nie każdy porter jest Szerpą.
Tragarz, czy inaczej porter to nie zawód. Nie można się wykształcić, ani douczyć do właściwego noszenia ciężarów. Bycie porterem to fucha, tymczasowa praca, sposób na dorobienie. Dla młodego, uczącego się chłopaka noszenie cudzych plecaków może nawet być wstydliwe, nie pochwali się tym przed kolegami. Wyboru wielkiego nie ma i mieszkańcy wysokogórskich wiosek pokornie noszą bagaże.
W stałym zespole, który ze mną wędruje jest troskliwy i nieśmiały Nima Sherpa, jego siostrzeniec Namgel Sherpa, który niedawno skończył liceum i marzy o medycynie. Bardzo cieszę się, kiedy może do nas dołączyć niezwykle pogodny Lhakpa Sherpa, kuzyn Namgela, szalejący na punkcie muzyki, czemu czasami daje wyraz umilając wspinaczkę rytmicznymi melodiami.
Chłopcy nie tylko noszą bagaże, ale asystują podczas trekkingu, kiedy jest ciężko a krótki oddech odcina siły przy podchodzeniu. Pomagają też w kuchni, przynoszą posiłki. Towarzyszą w chwilach zmęczenia i radości oraz dumy z pokonanych trudności. Stają się bliscy jak rodzina.
Chłopcy, którzy wędrują ze mną, kiedy prowadzę grupy to moi kompani od lat. Spotykamy się co sezon. Mam z nimi bezpośredni kontakt, nie przez pośrednika. Słucham ich opowieści, znam ich problemy i marzenia. Odwiedziłam ich rodziny stąd wiem, jak mieszkają, jak wygląda ich dzień powszedni, co robią kiedy nie są na trekkingu. Lubię ich, bo zwyczajnie są dobrymi ludźmi, obowiązkowymi i odpowiedzialnymi. Dbają o bliskich, o naturę.